niedziela, 27 stycznia 2013

Cztery Dni Zimy...

Po dość długim wygrzewaniu się w florydzkim słońcu zachciało mi się zimy... Generalnie nie cierpię zimy, śniegu i zimna, ale miałam ostatnią okazję zobaczyć się ze znajomymi, którzy już za miesiąc wracają do swoich krajów bo nasz pierwszy rok się przecież kończy 13 lutego!!! Tak, trudno mi uwierzyć, że to już prawie rok temu wyleciałam z Polski, poznałam tych wszystkich ludzi i zobaczyłam tyle miejsc. Nowy York był właśnie pierwszym miastem, które zobaczyłam po przylocie do USA rok temu. Dlatego, kiedy znalazłam się w okolicy, w której mieszkałam 3 miesiące z moją host rodzinką było co wspominać...

42 ulica i Chrysler Building - tuż obok starego domu

Zupełnie nie planowałam tego wyjazdu, ale okazało się, że będę miała 4 dni wolne bo hości z małym lecą do Nowego Jorku zobaczyć swoich znajomych i zwyczajnie odpocząć od pracy. Nie zdążyli jeszcze sprzedać swojego mieszkania więc właśnie tam się zatrzymali. Zainspirowana ich pomysłem na wakacje postanowiłam polecieć z nimi. Znalazłam ten sam lot, którym oni mieli lecieć, o  co sami mnie poprosili kiedy oznajmiłam, że lecę do NY. Pozwolili mi oczywiście zatrzymać się w ich starym mieszkaniu, które niestety świeciło pustkami i musiałam spać na karimacie... Trochę twardo, ale lepiej niż na samej podłodze.

Wiem, wygląda to strasznie, ale nie było tak źle, zwłaszcza, że miałam dwa koce i grzejnik tuż obok ;)
Całe szczęście moja zawsze przewidująca i planująca hostka zadbała o wszystko i zorganizowała wszystkie potrzebne rzeczy do przeżycia tj. koce, poduszki, ręczniki, talerze, kubki, i jedzonko. Włączyła też wcześniej ogrzewanie.

Mimo, że byłam tam tylko cztery dni zdążyłam zrobić i zobaczyć wiele rzeczy, aż mój host się śmiał, że widziałam więcej niż on sam przez 6 lat, które tam mieszkał ;) 

Pierwszego dnia poszliśmy do muzeum kultury latynoamerykańskiej  we wschodnim Harlemie El Museo del Barrio http://www.elmuseo.org/en/at-el-museo. Akurat tego dnia było ze free i było tam mnóstwo ludzi... ale nie do muzeum tylko była tam jakaś promocja książki i dlatego się wszyscy dziwili, że my idziemy do muzeum... Samo miejsce i wystawa mnie zbytnio nie zaciekawiła a właściwie to wcale ;)  Jednak zanim tam dotarłam chciałam jeszcze raz odwiedzić Central Park.







W tej części Central Parku jeszcze nie byłam i muszę przyznać, że ta południowa część ma więcej uroku, a może po prostu to wiosną park ma większy urok... Ostatni raz byłam tam na wiosnę. Tym razem było strasznie zimno zwłaszcza, że przyzwyczaiłam się do ciepła.
Tego samego dnia poszłam z dziewczynami rozgrzać się w klubie w South Village. Ja chyba jestem jakaś dziwna, bo za klubami nie przepadam, ale tym razem było ok, (Gatta ja też Cię zabiorę na imprezę w Miami, tylko troszkę inną ;) muzyka była bardzo różna i można było na prawdę TAŃCZYĆ, a nie wyginać się w rytm stukotu. Mimo wszystko moim najciekawszym zajęciem na tego typu imprezach jest obserwowanie śmiesznych zachowań ludzi ;P


...Why you are going there then???
Jednym z najciekawszych miejsc, które zdążyłam odwiedzić tym razem było Guggenheim Museum, gdzie była wystawa Picasso Black and White - http://www.guggenheim.org/new-york/exhibitions Strasznie dużo trzeba się tam ochodzić i jeśli się chce można się wiele dowiedzieć o samych obrazach i autorze, z audio tour albo z podpisów. Mimo tego, że Picasso nie jest moim ulubiony malarzem i nigdy nie rozumiałam jego twórczości, zaczęłam troszeczkę rozumieć jego niektóre obrazy. Samo muzeum jest też bardzo ciekawe w swojej budowie. To trzeba zobaczyć na żywo, bo fotografia nie pokazuje tego uroku. Niestety nie można było robić zdjęć, tylko na pierwszym piętrze. Jak widać na zdjęciach, z każdego piętra było widać pozostałe i to skojarzyło mi się ze sceną z Miasto Aniołów z Nicolasem Cagem ;)






Spędziliśmy tak kilka dobrych godzin i zmęczeni pojechaliśmy wszyscy do Grand Central coś zjeść i pożegnać się bo był to już koniec weekendu i wszyscy musieli wrócić do pracy w poniedziałek... tylko nie ja!





Na kolejne dwa dni musiałam już sama organizować sobie czas. Oczywiście nic planując... W poniedziałek rano obudziłam się z pomysłem żeby pójść na musical, żeby się nie nudzić wieczorem i nie marznąć na dworze. Kupiłam więc już w samym teatrze bilet na "Rock of ages".




Chciałam zobaczyć musical bo widziałam już film nakręcony na podstawie właśnie musicalu. Strasznie zabawny i z dobrą muzyką z lat 80tych.



Musical był super! Jeszcze bardziej zabawny niż film i wiadomo na żywo ogląda się inaczej. Zabawne było to, że obok mnie na widowni siedział pan, który widział ten musical 81 razy!!! i sam mówił o sobie,  że jest cieniasem bo wśród jego znajomych są osoby, który widziały to ponad 100 razy! Nie wiem po co to ludzie robią. Ja na drugim takim samym musicalu bym się nudziła, a 80 nie wyobrażam sobie. I jak pomyślę ile pieniędzy wydali na to.... Pan oczywiście bardzo sympatyczny opowiadał wszystkim dookoła swoją historię oraz o obsadzie, którzy aktorzy się zmienili itp. itd. Szalonych ludzi nie brakuje, ale przynajmniej mają swoją pasję ;)



Przed tym jednak, po kupieniu biletu wybrałam się na Greenpoint! Greenpoint to polska dzielnica w Brooklynie, o którym już pisałam kiedy byłam tam pierwszy raz niedługo po przyjeździe do USA.



Dostać się z Manhattanu do Brooklynu nie było trudno, zwłaszcza z mapą, ale musiałam zmieniać pociąg. Już w Brooklynie można było zobaczyć w metrze, że ludzie wyglądają bardziej europejsko. Można  się było tylko domyślać, że ludzie jadący do Greenpoint są Polakami, pewności jednak nigdy nie ma bo właściwie jak my wyglądamy? ;)



To proste, że musiałam odwiedzić piekarnie (dyspensa na wakacje - jjem chleb). Znalazłam też polską księgarnię, gdzie kupiłam ciekawy słownik do nauki angielskiego a mianowicie "Słownik wyrazów zdradliwych", które mogą brzmieć tak samo lub podobnie w obu językach, ale znaczą coś zupełnie innego (http://www.gandalf.com.pl/b/slownik-angielskopolski-polskoangielski-C/). Potem wybrałam się na lunch do polskiej stołówki, albo czymś w tym stylu. Pierwszy raz od prawie roku oglądałam polską telewizję. Już zapomniałam jak reklamy durnie brzmią po polsku.... a nie, reklamy w ogóle brzmią durnie ;) Całe szczęście znalazłam tą polską stołówkę bo było mi już strasznie zimno! Wbrew pozorom, wcale nie ma tam tak dużo polskich restauracji więc musiałam się trochę ochodzić. Kolejny raz. Cały Greenpoint może nie wygląda tak ciekawie i olśniewająco jak Manhattan, ale to taki mały kawałek polski. Tu dla odmiany amerykańskie sklepy miały w nazwie "american store" albo coś takiego, gdyby coś szukał coś nie polskiego.


Pierwsze co zobaczyłam po wyjściu z metra
 


W oddali Manhattan
Kiszka?



Miejsce gdzie zjadłam pierogi i zupę pomidorową ;)
 Potem wróciłam spowrotem na Manhattan. Znalazła jeszcze jedno miejsce, do którego nie dotarłam wcześniej.

Love sculpture
... i przeszłam się piąta aleją. Zobaczyłam, że właściwie nie można zobaczyć Katedry św. Patryka bo jest w trakcie remontu.
Odwiedziłam też Rockefeler Centre, gdzie kiedyś miałam okazję jeździć na łyżwach i wspiąć się na Top of The Rock, ale nie tym razem. 





Lego kopia Rockefeller Centre


Przed musicalem miałam jeszcze trochę czasu więc poszłam na Time Square. Tam właśnie obok czerwonych schodów można było kupić bilety na musicale w dość dobrych cenach, ale sprzedawali je dopiero później i właściwie na Rock of Ages nie miałabym zniżki.



Kolejka po bilety na Broadway





Został mi tylko jeden dzień w NY, więc postanowiłam zrobić sobie maraton po Manhattanie i "pożegnać" się z miastem zanim, razem z rodziną pojedziemy na lotnisko. Mieliśmy lot o 6.10 pm więc miałam jeszcze trochę czasu. Jeszcze kiedy byłam tutaj pierwszym razem miałam odwiedzić Flatiron building, ale jakoś mi to umknęło. Co w nim właściwie takiego nadzwyczajnego poza tym, że jest w kształcie żelazka... Swojego czasu, był najwyższą budowlą Nowego Jorku i oczywiście jest jednym z głównych symboli miasta.


Flatiron building
Stamtąd można było zobaczyć w oddali World Trade Centre więc szłam, co okazało się pomyłką bo WTC wcale nie było tak blisko. Z tego miejsca było już blisko na Wall Street i The Bull a potem Battery Park i w oddali Statua Wolności. Tam właśnie było jeszcze bardziej zimno a najbardziej dokuczał mroźny wiatr. Dalej poszłam w kierunku Brooklyn Bridge. Razem z wejściem do metra skończyła się moja podróż...


World Trade Centre ciągle w budowie



Staten Island Ferry

Statua Wolności


Battery Park i Statua Wolności w oddali

Poza tymi wszystkimi miejscami widziałam mnóstwo innych, tak przy okazji takich jak Biblioteka Główna, City Hall, Bryant park z lodowiskiem, ale chyba zabrakłoby miejsca na jednego posta. Tak właściwie sobie myślę, ze z każdego dnia mogłam bym napisać osobny. Strasznie długo się zbierałam do pisania i podchodziłam właściwie kilka razy, ale nareszcie dotarłam do końca. Musicie mi wybaczyć, ze zarzuciłam was tyloma zdjęciami ;)
W Nowym Jorku wszystko było cudne i mimo przeziębienia, które mnie teraz męczy cieszę się, że mogłam tam pojechać jeszcze raz. Szczególnie ciesze się, ze mogłam zobaczyć moich znajomych :))

4 komentarze:

  1. Kiszka ma najlepsza polska kielbase na greenpoincie:D

    A tak w ogole to niewiem czy Agata ci mowila, ale niedawno ja poznalam i jak mi opowiadala o kolezance to ja jej powiedzialam ze czytam tego bloga i sie okazalo to ty to ta sama osoba :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurde, że też nie wypróbowałam kiszki :P

    Agata nic mi nie mówiła. Świat Au Pair jest jednak mały, a już polskich Au Pair całkowicie ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. przepraszasz, że zarzuciłaś nas tyloma zdjęciami? dziewczyno, ja każdą fotkę chłonę! i jestem pewna że nie tylko ja!
    C U D O W N Y post. W każdej linijce byłam z Tobą.

    ;) ahh.

    OdpowiedzUsuń