niedziela, 3 marca 2013

Rozrywki super-host dziecka

Mój mały Maxio wiele razy była nazywany super dzieckiem, oczywiście przez swoich rodziców :)) Kiedyś nawet przypadkiem natknęliśmy się w bibliotece na książkę pod tytułem "Max" opisująca przygody super rodziny, która miała super baby...


Piszę tak o nim bo kiedy sobie pomyślę jaki on jest cały czas jest zajęty... czasem ma tylko godzinną drzemkę w ciągu dnia, ale za to chodzi spać bardzo późno jak na 4,5 latka - najwcześniej o  9.30 pm. Wstaje ok 7/7.15 am, o 8.00 jedzie do szkoły. Tam zostaje do 3 lub 4pm, w zależności, czy ma tzw. clubs czyli karate, lego, golf czy koszykówkę. Po szkole często jesteśmy chwilę w domu a potem jedziemy lub idziemy na jakieś playdates i wracamy spowrotem przed 7pm do domu. Wtedy musimy odrobić tzw. "pracę domową", która zadana jest przez jego mamę, nie przez szkołę. Przygotowuję go to egzaminu, który ma mieć w kwietniu. O tym już też pisałam. Ja wtedy już padam z nóg a on musi pisać, kolorować, literować itp., itd. Dziwie się, że w ogóle chce to robić. Czasem zdarza mu się świrować, ale to chyba każdemu przy nauce ;) Właściwie to idzie mu coraz lepiej, z czego jestem bardzo dumna.

W tym tygodniu Mr. Super Max ma bardzo urozmaicony czas poza szkołą... 
Jednego dnia, zadzwonili ze szkoły, że mały jest chory, i że trzeba go odebrać... Wcale na chorego nie wyglądał... a idąc do biura, gdzie zgłaszają się rodzice, nianie itp., kiedy mają wcześniej odebrać dzieci, spotkałam inną nianię, która opiekuje się chłopcem z Maxa klasy, który podobno też był chory. Mój host stwierdził, że prawdopodobnie nie dawali sobie z nimi rady i wysłali ich do domu... No a kto się potem musiał z nimi męczyć i pracować więcej godzin niż przewiduje umowa? Oczywiście panie nianie! W tą opcję, że maluchy rozrabiały jestem w stanie uwierzyć... Wcześniej bardzo często zdarzały się telefony ze szkoły, że Super M. coś przeskrobał. Kiedy hostka rozmawiała z nauczycielami, żeby jakoś temu zaradzili i posądzała szkołę, że nic z tym nie robią... telefony się skończyły a hostka miała aferę, że niszczy reputację szkoły. To jest oczywiście prywatna szkoła, więc na reputacji im jak najbardziej zależy. Domyślam się, że szkoła postanowiła przestać dzwonić do moich hostów z zażaleniami o moim host aniołku żeby hostka nie robiła więcej zamieszania. Oj to długa historia. Teraz hości są już pewni, że od września Max idzie do nowej publicznej szkoły, która jest 5 minut pieszo! od naszego domu. Do obecnej szkoły jedzie się samochodem ok 30 minut! Wracając do tematu dnia wolnego od szkoły... Postanowiłam zabrać drania do Muzeum Dziecięcego, zwłaszcza że na zewnątrz było dosyć zimno (jak na Miami). 

Max na kajaku przy wodospadzie

...na fotelu dentystycznym a Super M. robi zdjęcie
W muzeum spędziliśmy kilka godzin a potem pojechaliśmy spowrotem do szkoły, bo hostka chciała żeby mimo wszystko mały poszedł na zajęcia lego, które bardzo lubi. Pojechaliśmy więc i tam wszystkie nauczycielki patrzyły na nas złowrogim wzrokiem, pytając czy Max czuje się już lepiej. Kiedy czekaliśmy aż przyjdzie nauczycielka, przyszedł do nas trochę starszy od Super M., chłopiec i czytał nam książkę. Max oczywiście słuchał z wielkim zainteresowaniem.



Obok skakało kilku chłopców czekających też na lego... Co dziwne to własnie chłpcy kręcili hula-hoop a to był poziom zaawansowany bo do tego tańczyli Gangham Style :P Nie lubię tego przeboju, ale to wydanie wyglądało zabawnie.


Wreszcie przyszła nauczycielka i stwierdziła, że nie możemy zostać, co bardzo zmartwiło Maxa. Za to dostaliśmy paczkę lego, która się tak, czy siak należała. Te zajęcia polegają na tym, że dzieci dostają małą paczkę lego i podczas zajęć nauczyciel pomaga zbudować to co jest na instrukcji w pudełku a potem wszyscy mogą swoją paczkę zabrać do domu! Cool, right? Lego oczywiście zbudowaliśmy w domu a potem odrobiliśmy pracę domową i tak się skończyła moja praca. Kolejnego dnia, na całe szczęście dla mnie, rodzice wysłali go do szkoły. Oczywiście jak to w super prywatnej szkole, plan zawsze może się zmienić z dnia na dzień, musiałam odebrać go wcześniej. Tego dnia Max dostał zaproszenie do Soccer Indoor court. Było super. Poza M. było tam 10 innych dzieciaków. Każdy dostał koszulki, które widać w ultrafiolecie i glowsticks. Wszystko dlatego, że cała "gra" odbywała się po ciemku a dla takich maluchów to wielka frajda. Super M. oczywiście biegając jak szalony, nie koniecznie za piłką... chciał ściągać koszulkę, dzięki której wszyscy mogli go widzieć w ciemności. Ehh te jego pomysły. Zdjęcia może nie wyglądają zbyt efektownie...




Do domu oczywiście wróciliśmy znowu dosyć późno.
W miniony piątek w wielu miejscach były obchodzone urodziny Dr. Seuss, czyli pisarz, głównie książek dla dzieci. Książki te są dosyć oryginalne i często są to książki dla dzieci zaczynających czytanie, które pomagają w kształtowaniu i ćwiczeniu poprawnej wymowy. Mnie osobiście się one bardzo podobają. Sama czytam je Maxowi przed snem. Takie obchody 109 urodzin Dr. Seuss zostały zorganizowane też w słynnym Miami Children's Museum. Wybraliśmy się tam oczywiście zaraz po szkole bo Max bardzo liczył na ciasto urodzinowe, i że spotka samego Dr, Seussa ;) Pierwszym rozczarowaniem było to, że 20 minut szukałam miejsca parkingowego, co nigdy mi się tam nie zdarzało. Było mnóstwo ludzi. A w muzeum różne rozrywki dla dzieciaków. M.in. malowanie twarzy i różne art crafts... My jako members (członkowie?) załapaliśmy się na małą imprezę a Super M. dostał drobny upominek. Bawiliśmy się dobrze mimo wielkiego tłoku.


Ciacha z postaciami i symbolami niektórych bajek Dr. Sueussa


Ptasie mleczko (marshmallow) i jadalna farba na wzór czapki tzw. "kota w czapce"

Cat in a hat

Max wyrusza w podróż międzygalaktyczną
Tak właśnie skończył się ten pracowity, dla Super Maxa i dla mnie tydzień :) Urodzinowo!
Sami widzicie, moje super-host dziecko nie ma lekko ale za to, na szczęście ma wystarczająco energii na wszystkie zajęcia a może jeszcze więcej... Zobaczylibyście go co robi jak rodzice wracają do domu... :P

5 komentarzy:

  1. marshmallow to nie ptasie mleczko a pianki :) ptasie mleczko jest w czekoladzie :p
    Faktycznie ten twoj maly ma bardzo napiety plan. A te cup cake wygladaja bardzo apetycznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie cupcakes, a ciastka w polewie marcepanowej...
      A te pianki... Podałam nazwę słownikową, dlatego obok napisałam nazwę angielską. Co jest każdy widzi. Wybacz, mój blog i moja terminologia ;)

      Usuń
  2. Ale fajnie, dzieciak się nie nudzi tak jak nasze w |Pl.
    Podoba mi się notka :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Anonimowy5:36:00 PM

    Witaj, jestem tu od niedawna, ale zdążyłam przeczytać wszystkie wpisy i muszę Ci powiedzieć, że z mojej perspektywy (na razie Polska, mam nadzieję, że od sierpnia USA) trafiłaś do raju - NYC, potem Włochy, teraz Miami - dziś dałabym się pokroić za takiego match'a.
    Wiadomo, że pewnie nie codziennie jest idealnie, ale wiedz, że my przyszłe Au Pairki zazdrościmy Ci wiecznego słońca.
    Ja na razie miałam matche w okolicach Waszyngtonu i Massachusetts, ale czekam z niecierpliwością południe lub zachód Ameryki.
    Pozdrawiam Cię serdecznie i zaglądaj do nas częściej, choć pewnie i bez prowadzenia bloga masz mnóstwo pracy!
    Czekam na następnego posta z niecierpliwością :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz, że tak późno odpisuje... Nareszcie udało mi sie napisac post po długiej przerwie, ale nie miałam kompletnie czasu na nic.
      Życzę Ci powodzenia w znalezieniu idealnego matchu! Chociaż chyba nigdy nie jest idealnie ;) Ważne jest podejście.
      Pozdrawiam gorąco!

      Usuń