niedziela, 16 września 2012

Waiting for the sun....

Nigdy nie mialam okazji byc na plazy oswicie wiec postanowilam zaspokoic swoja ciekawosc. Moja ciekawosc byla silniejsza niz lenistwo i lek przed wyjsciem z domu kiedy jeszcze ciemno na dworze (tak, jestem z lubelskiego, u nas mowi sie "na dworze") i ani zywej duszy na ulicach. Nie wiem po co, ale wstalam o 4 rano, zeby wyjsc z domu o 5. O 5.30 stwierdzilam, ze jeszcze zbyt ciemno zeby wychodzic ;) Wyszlam o 6. Myslala, ze zaraz zrobi sie widno, wiec szlam przez South Point Park w kierunku plazy. I tak sobie myslalam: "I must be crazy!" To, ze nie bylo ludzi to mnie tak bardzo nie przerazalo jak mijanie pojedynczych osob w ciemnosci. Hostka mowila, zebym nie wracala nigdy w nocy sama, ale zebym nie wychodzila oswicie z domu juz nie mowila ;)

South Point Park
Cruise Ship
Kiedy dotarlam do plazy ciagle jeszcze bylo ciemno, za to pojawili sie ludzie! Chyba kontynuowali impreze z poprzedniego dnia. Co troche przejezdzala policja na malych smiesznych autkach. 
Jedna ciekawa rzecz na temat plazy w Miami Beach. Plaza zamykana jest o polnocy a otwierana o 5 rano. Nie jestem pewna w jakim celu tak zostalo ustalone. Moze w obawie przed szalonymi turystami, ktorzy by chcieli robic imprezy na plazy... Nie wiem. W kazdym badz razie wiem, ze po polnocy policja jezdzi w kolko po plazy wiec raczej nie ma mozliwosci ukrycia sie przed nimi.
O godzinie 7 zaczynalo sie troszeczke rozwidniac i nagle pojawilo sie troche ludzi na plazy, ktorzy biegali, cwiczyli lub po prostu przyszli na plaze sie opalac i plywac w oceanie.



Troche zimno bylo... moze 25C ;)



Kiedy nareszcie zrobilo sie calkiem widno moglam wreszcie zrelaksowac sie przy ksiazce. Juz nie czytam Tomka Sawyera - nie rozumialam wiekszosci slow bo ta ksiazka pisana jest w jakims dawnym niezrozumialym dla mnie angielskim. Postanowilam poszukac cos bardziej wspolczesnego. Niestety Lidziaku nie znalazlam "Wyznan zakupocholiczki".




W koncu trzeba bylo pojsc do domu sie wyspac ;) A ze uwielbiam spacery po plazy...


Pufferfish - niestety niezywa

I ciagle nie wiem czy to waz, czy gruby sznur...

W South Point Park i generalnie w Miami Beach mozna spotkac mnostwo ludzi, ktorzy dbaja o swoja kondycje fizyczna. To na zdjeciu to akurat byla zorganizowana grupa, ktora prawdodpodobnie spotyka sie kazdego dnia o tej samej porze na plazy i wspolnie cwiczy. Fajan sprawa. Slyszlam tez o grupie ludzi, ktorzy spotykaja sie w tym samym parku zeby cwiczyc wspolnie joge. Takich grop pewnie jest wiecej, ale niestety nie slyszalam jeszcze o grupie ludzi krecacych Huula ;)


Niestety nie mam motywacji do biegania jak wiekszosc ludzi tutaj. Zastanawialam skad to sie bierze u Amerykanow... Prawdopodobnie od najmlodszych lat dzieci maja jakies dodatkowe zajecia sportowe i istnieje tu bardziej niz w Polsce kult wysportowanego ciala i zdrowego trybu zycia. 
Przyklad mojego malego lobuza. Mama zapisala go na  karate zeby spozytkowac jakos jego nadmiar energii, dodatkowo bedzie mial koszykowke i pilke nozna. Nie dadza mu odpoczac! Teraz bedzie w szkole od 8 do 16.

2 komentarze:

  1. uuuuuu to uboga tam biblioteke macie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tez tak uwazam ;) Szukalam tez 50 shades of gray i nie znalazlam ;)

    OdpowiedzUsuń